top of page

Jak zadbać o siebie psychicznie po przeprowadzce za granicę – o cichej żałobie, utracie tożsamości i budowaniu wewnętrznego domu na nowo

  • counsellingwithkas
  • 3 godziny temu
  • 3 minut(y) czytania

Przeprowadzka do innego kraju zwykle kojarzy się z początkiem czegoś nowego: nowym językiem, możliwościami, świeżym rozdziałem życia. Z zewnątrz wygląda jak przygoda albo świadomy wybór rozwoju. W środku jednak często bywa znacznie mniej oczywista. To, co nierzadko pomija się milczeniem, to druga warstwa emigracji – ta emocjonalna, głęboko intymna, która nie pojawia się w dokumentach, ale zapada w ciało, relacje i poczucie tożsamości. W rozmowach z osobami, które żyją za granicą, bardzo często wybrzmiewa zdanie: „nikt mnie nie przygotował na to, jak bardzo psychicznie może zmienić człowieka emigracja”. Powoli okazuje się, że przeprowadzka to nie tylko zmiana adresu – to zmiana sposobu odczuwania siebie.

Jednym z najtrudniejszych aspektów życia w nowym kraju jest zderzenie się z tak zwaną cichą żałobą, która nie ma społecznego rytuału ani formy. Wiele osób doświadcza jej, nawet o tym nie wiedząc. Żałobą jest brak bliskości języka, który był dla nas naturalny. Żałobą jest dystans do ludzi, którzy nie znają naszego kontekstu, historii, żartów ani emocjonalnych skrótów. Żałobą bywa brak zapachu miasta, pory roku, rytmów, które kiedyś były oczywiste. Ta żałoba nie dotyczy jednej konkretnej straty, ale wielu drobnych strat naraz, które nakładają się na siebie i tworzą w nas poczucie zawieszenia pomiędzy dwoma miejscami. Nie do końca „tu”, ale już nie całkiem „tam”.

Emigracja często pociąga za sobą utratę dotychczasowej tożsamości. Nagle człowiek, który u siebie miał poczucie kompetencji i zakorzenienia, staje się kimś, kto musi od nowa nauczyć się mówić, przedstawiać i budować swoją podmiotowość. Pojawia się wrażenie bycia „połowicznym” – jakby część nas została w kraju, w języku, w dawnych relacjach. To pół-przynależenie jest jednym z najczęściej niewypowiedzianych doświadczeń: za mało „obcy”, by być obcym, ale zbyt „obcy”, by być u siebie. Ten stan emocjonalny bardzo często przypomina długotrwały proces adaptacyjny z elementami kulturowego szoku, tyle że nie od razu rozpoznajemy go jako szok. Często pokazuje się dopiero po kilku miesiącach czy latach, gdy opada adrenalina związana z organizacją i „wszystko-innego”.

Z mojej perspektywy – zarówno jako osoby, która sama przeszła proces oswajania nowego kraju, jak i kogoś, kto towarzyszy emigrantom na co dzień w pracy – widzę, że właśnie ten etap często bywa najbardziej samotny. To moment, w którym zewnętrznie wszystko „jest już ogarnięte”, ale wewnętrznie dopiero zaczyna się najtrudniejsza podróż: ta do odnalezienia siebie na nowo. Wiele osób mówi o tym, jakby nagle musiało zbudować nową konstrukcję tożsamości: nie całkiem taką samą jak dawniej, ale jeszcze nie taką, jaka dopiero dojrzewa.

To dlatego pielęgnowanie zdrowia psychicznego po przeprowadzce wymaga delikatności i przestrzeni. To nie jest jedynie adaptacja praktyczna, lecz głęboki proces emocjonalnego przesadzania się do nowej ziemi. W takich momentach ogromne znaczenie mają rytuały stabilizacji – nawet jeśli brzmią prosto, to tworzą podskórne poczucie „ciągłości siebie”. Mogą to być poranne rytuały, kontakt z językiem ojczystym albo odwrotnie – z językiem, który pozwala poczuć się częścią nowego kontekstu. Może to być wspólnota doświadczeń, rozmowa, praktyki uważności, świadome budowanie relacji albo zwykłe „oswajanie miejsca” krok po kroku, zamiast próbowania natychmiast w nim się odnaleźć.

Jedną z pułapek emigracji jest przekonanie, że trzeba „poradzić sobie” samodzielnie, bo przecież to my wybraliśmy tę zmianę. To sprawia, że wiele osób nie daje sobie prawa do żałoby, napięcia, lęku czy długotrwałej tęsknoty. A przecież emocje nie podążają za logiką – podążają za poczuciem utraty i potrzeby przynależności. Gdy zaczynamy rozumieć, że „trud” emigracji jest czymś naturalnym, nie znakiem słabości, wtedy pojawia się przestrzeń na łagodniejsze przechodzenie tego procesu.

Z czasem budowanie nowego „domu w sobie” staje się ważniejsze niż szybka integracja z zewnętrzem. To właśnie tu zaczyna się uzdrawianie: w powolnym rozpoznawaniu, kim jesteśmy w tej nowej wersji siebie. To często moment, w którym wsparcie – czy to w formie rozmowy, counsellingu, czy procesu bardziej terapeutycznego – pomaga dostrzec, że nie jesteśmy w tej drodze osamotnieni. Poczucie bycia widzianym i zrozumianym bywa jednym z najgłębszych antidotów na bezgłośną tęsknotę.

Jeśli ten tekst poruszył w Tobie coś, co do tej pory pozostawało nienazwane, wiedz, że nie musisz przechodzić przez to samotnie. Emigracja to nie tylko zmiana miejsca – to także zmiana wewnętrznego krajobrazu, która potrzebuje czasu, świadectwa i obecności. Oferuję online counselling dla osób mieszkających za granicą, z możliwością pracy w przestrzeni, która może – jeśli taka jest potrzeba – mieć także charakter terapeutyczny. Jeśli czujesz, że rozmowa mogłaby przynieść Ci ukojenie lub jasność, zapraszam do kontaktu i krótkiej konsultacji wstępnej. To może być pierwszy krok w stronę odnalezienia domu nie tylko w świecie zewnętrznym, ale przede wszystkim – w sobie.

Kobieta w mieście, rozglądająca się
Kobieta w mieście, rozglądająca się


 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Komentarze


  • Facebook
  • LinkedIn

©2023 by Kasia Kulis. Obsługiwane i zabezpieczone przez Wix

bottom of page